wtorek, 3 czerwca 2014

Piękna w radio!

W niedzielę, 1 czerwca, w dwóch audycjach radiowych mówiono o naszej szkole i uczniach, którzy na lekcjach języka polskiego u p. Anety Korycińskiej cyztali książkę koreańkiego autora.



Audycja na żywo z udziałem p. Anety Korycińskiej:
http://www.polskieradio.pl/8/2382/Artykul/1140567,Literatura-dziecieca-Zaczac-od-najlepszej-strony 
Mówiono o naszej szkole:
http://audycje.tokfm.pl/audycja/131

środa, 28 maja 2014

Kim z wizytą na Pięknej!

Kim Jin-kyung odwiedził uczniów Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Polskiej Macierzy Szkolnej w Mińsku Mazowieckim. Spotkanie odbyło się 23 maja w szkolnej świetlicy. Nasi uczniowie byli ubrani w koreańskie stroje ludowe. Kim, wraz z tłumaczką i przedstawicielem ambasady zwiedzili naszą szkołę w asyście uczniów. Goście odpowiadali na pytania naszych gimnazjalistów i podpisywali najnowszy, już drugi, tom "Szkoły Kotów" - koreańskiej książki fantasy, którą uczniowie klas IaG i IcG czytali jako lekturę na lekcjach języka polskiego z p. Anetą Korycińską. Spotkanie odbyło się dzięki współpracy z  wydawnictwem Kwiaty Orientu i tłumaczką polskich wydań książki, p.Edytą Matejko-Paszkowską. Mamy nadzieję, że w przyszłości uda nam się utrzymywać współpracę, a nasi uczniowie będą mogli pojechać na wymianę uczniów do Korei. 

Przypominamy o wywiadzie z  naszymi uczniami, który ukazał się w "Strefie Mińska": http://pieknacafe.blogspot.com/2013/12/artyku-o-nas-w-strefie-minska.html



















Szkoła Kotów - polscy uczniowie poznają Szkołę Kotów!

sobota, 17 maja 2014

Kim Jin-kyung z wizytą na Pięknej!

Wydarzenie na FB: https://www.facebook.com/events/1497964527089289

Kim Jin-kyung, autor "Szkoły Kotów", wraz z przedstawicielem rządowego Instytutu ds. Tłumaczenia Literatury Koreańskiej odwiedzą uczniów Gimnazjum im. Polskiej Macierzy Szkolnej w Mińsku Mazowieckim.
Gimnazjaliści przygotują specjalne powitanie i będą zadawać autorowi pytania, ponieważ jako pierwsi w Polsce mieli okazję przeczytać niedawno wydaną "Szkołę Kotów", pierwszą koreańską powieść fantasy,
Spotkanie jest możliwe dzięki współpracy z wydawnictwem Kwiaty Orientu.

 

wtorek, 8 kwietnia 2014

E-LECTURA

Patrycja Słodownik, uczennica klasy IaG, zajęła trzecie miejsce w ogólnopolkim konkursie organizowanym przez E-LECTURĘ. Wszyscy uczestnicy (konkurs wiedzy o lekturach, konkurs plastyczny, konkurs literacki "Złote pióro") otrzymają dyplomy, a Patrycja dodatkowo wygrała jeszcze cenną nagrodę rzeczową. Gratulujemy! 

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

A Very Potter Musical

Recenzja – według wikipediowej definicji jest to „analiza i ocena dzieła artystycznego, publikacji naukowej, projektu, przewodnika, poradnika, wystawy, przedstawienia teatralnego itp. Ma pełnić funkcję informacyjną, wartościującą i postulatywną, nakłaniającą lub zniechęcającą etc.”Mam wrażenie, że łatwiej ocenić gdy przedmiot wypowiedzi ci się nie podoba. Możesz sobie wtedy trochę ponarzekać, masz większy dystans. Najgorszy problem jest wtedy, gdy coś ci się spodoba i trudno wytłumaczyć dlaczego tak to uwielbiasz. No cóż, podjęłam się wyzwania, więc muszę wyłączyć moje subiektywne myślenie i podejść trzeźwo do tematu.
Moment, moment chyba w końcu nie napisałam o czym ma być mowa. Ups… Mój błąd. Mowa będzie o dosyć mało znanym projekcie jakim jest:
A Very Potter Musical
Innymi słowy: musical na podstawie serii książek i filmów o słynnym czarodzieju – Harrym Potterze.
A wszystko zaczęło się od grupki przyjaciół, studentów z Uniwersytetu w Michigan, którzy w 2009 postanowili wystawić własną luźną parodię  przygód Harry’ego Pottera przed swoimi znajomymi i rodziną. Prawdopodobnie nikt by się o nich nie dowiedział, gdyby nie jeden szczegół. Dzieciaki postanowiły swój występ nagrać i wrzucić na Youtube’a. I w taki sposób Ameryka dowiedziała się o Team StarKid (tak się nazwali) a Internet zwariował na ich punkcie.
Jednakże do Polski fenomen „gwiezdnych dzieciaków” nie dotarł, a jeśli nawet, to w bardzo małym stopniu.
Pewnego dnia, a był to 7 lutego 2014 roku, przeglądałam Youtube. Nagle w propozycjach pojawił się tytuł:  „ A Very Potter Musical polskie napisy”. A jako fanka Harry’ego Pottera pomyślałam: „nie zaszkodzi spróbować”. Zaczęłam oglądać pierwszą część i stwierdziłam, że zrezygnuję, bo to zniszczy mi psychikę. Wysłałam jedynie link do koleżanki, która również jest fanką HP i zapomniałam o sprawie. Parę dni później dostaję wiadomość od niej: „Dziewczyno obejrzałam wszystko! To jest świetne!” Trochę głupio było mi przyznać, że sama nie dałam rady, więc postanowiłam się przemóc.
Po oswojeniu się z marną rozdzielczością i słabym dźwiękiem zadziałała magia. Wcale tu nie przesadzam! Po paru minutach śmiałam się tak głośno, że musiałam zakrywać twarz poduszką, by nie przyciągnąć rodziców z zapytaniem, co oglądam. Po godzinie leżałam na łóżku ze skurczem mięśni twarzy i brzucha oraz oczami pełnymi łez od śmiechu. Natychmiast znalazłam kolejne musicale i obejrzałam.
Wiele osób może sądzić, że oglądanie w Internecie musicalu jest bez sensu. „Bo nie czuć tego”, „nie ma tych przeżyć jak w teatrze” itp. BŁĄD! Team StarKid są niesamowitym wyjątkiem. To właśnie jest świetne – bez względu na to jak daleko jesteś (przecież to kilka tysięcy kilometrów!) i tak poczujesz tą energię i magię jaką przekazują ci ludzie. Właśnie dlatego tak polecam obejrzenie – nie ma ograniczeń.
Jednak przejdźmy do rzeczy z A Very Potter Musical. Uogólniając fabułę: Harry Potter wraca na kolejny rok nauki w Hogwarcie. Nauczyciel Ochrony Przed Czarną Magią postanawia odnowić Turniej Domów – nie mylić z Turniejem Trójmagicznym. Jednocześnie Voldemort stara się odzyskać władzę nad światem i zabić Harrego (zresztą jak zawsze).
Jeśli chodzi o sprawy techniczne to jest krucho. Rekwizytów mało, a jeśli nawet to bardzo umowne. Tak samo ze scenerią. Dźwięk w nagraniu też jest słaby – nawet jeśli ktoś chce oglądać w oryginale to radzę z angielskimi napisami. Jedyne, o co trudno się przyczepić, to stroje. Tu trzeba przyznać, że dzieciaki się postarały na tyle, ile mogły.
Trudno mi ocenić muzykę, ponieważ w żaden sposób się nie znam. Wiem tylko tyle, że dzieciaki ułożyły słowa i skomponowały piosenki całkiem same. Same melodie są bardzo chwytliwe (znalazły już stałe miejsce w moim telefonie). Współtwórcą tekstów piosenek i odtwórcą roli Harry’ego był Darren Criss. Tak, TEN Darren Criss, grający TEGO Blaine’a, w TYM Glee. To właśnie dzięki AVPM Darren został dostrzeżony i zaangażowany w pracę na planie tak znanego serialu.
Jeśli chodzi o scenariusz to biję pokłony przed Mattem i Nickiem Lang oraz Brianem Holdenem (scenarzyści). W niesamowity sposób połączyli wątki nie z jednej, czy z dwóch książek, ale z prawie wszystkich części o Harrym. A wszystko to stworzyło jedną, spójną i do tego logiczną całość.
Właściwie nie powinnam oceniać surowo Team StarKid – przecież to grupka studentów, która chciała stworzyć coś nowego i fajnego. Środki mieli niewielkie, bo w końcu mogli zdać się jedynie na swoje siły. Uniwersytet użyczył auli i sprzętu a resztę trzeba było zorganizować samemu.  Jak oceniam „A Very Potter Musical”? Uważam, że jest to bardzo oryginalne i godne pochwały przedsięwzięcie. Starkids pokazało, że mimo braku funduszy można stworzyć coś zabawnego, kreatywnego i momentami wzruszającego. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co wykonali ci nieprzeciętni studenci. Tym, co mnie jeszcze zauroczyło jest niesamowita radość jaką mają z tego,  co robią. Ich zapał jest naprawdę ogromny. Widać, że robią to, co kochają i kochają to, co robią.

Jeśli macie zamiar obejrzeć „A Very Potter Musical” to w pierwszej kolejności należy być obeznanym z całą serią o Harrym Potterze. Jeśli nie książek to chociaż filmów. W sumie, gdy czytam to ,co napisałam, to stwierdzam, że nie brzmi to zbyt zachęcająco. O to mi właśnie chodziło – nie da się pojąć fenomenu Team StarKid dopóki nie obejrzy się chociaż jednego musicalu. „Chociaż jednego musicalu?” – spyta ktoś. A no właśnie! StarKids nie spoczęli na laurach. Stworzyli kolejne części A Very Potter Musical: A Very Potter Sequel i A Very Potter Senior Year. Jednak nie zajęli się jedynie parodią słynnej serii J. K. Rowling. Wystawili również własną wersję przygód Batmana („Holy Batman Musical) i historię Aladyna przedstawioną oczami Jafara („Twisted: The Untold Story of Royal Vizier”), a także niesamowitą opowieść o robaku, który chce zostać Kosmicznym Komandosem („Starship”). A jakby tego było mało, to w 2011  Team StarKid wybrało się w jedną trasę koncertową „The SPACE Tour” a w 2012 w drugą „Apocalyptour”.
Muszę przyznać, że to co napisałam jest pokręcone i chaotyczne, ale musicie zrozumieć – tego nie da się tak po prostu opisać. To trzeba poczuć. 

Magdalena Ochman

piątek, 4 kwietnia 2014

WARSZAWSKA SYRENKA

KAROLINA GAŁĄZKA, uczennica IIIaG, wygrała eliminacje miejskie oraz powiatowe w
37.konkursie recytatorskim WARSZAWSKA SYRENKA. 

6 kwietnia Karolina wzięła udział w finale konkursu, w etapie wojewódzkim, który odbył się w Mazowieckim Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie. Karolina pozna wyniki dopiero 13 kwietnia podczas koncertu laureatów. Trzymamy za nią kciuki!

Już od 37 lat Konkurs Recytatorski Warszawska Syrenka z powodzeniem promuje kulturę języka i rozpowszechnia kulturę słowa na Mazowszu. Co roku, w eliminacjach do finału bierze udział kilkanaście tysięcy dzieci i młodzieży z całego województwa mazowieckiego.Warszawska Syrenka, konkurs z wieloletnią tradycją, pobudza aktywność twórczą i odkrywa młode talenty recytatorskie. Ponadto, przyczynia się do rozwoju czytelnictwa i popularyzacji literatury.

środa, 19 marca 2014

Pisarze na start: Świat ploxu - DOSKONAŁE OPOWIADANIE FIKCYJNE

Świat ploxu
–Tato, Ile to jest 2 plox 2?
Czemu mają to dopiero teraz? Plox został wymyślony paręset lat temu, a w programie nauczania jest dopiero w pierwszej klasie szkoły średniej.
–IQ120.
To przecież takie proste. 2 plox 2 = IQ120. Jak można tego zapomnieć?
–Alex, spóźnisz się do pracy.
–Już, już. Wychodzę.
To tylko zwykły poranek. Szybkie śniadanie, pomoc Henry’emu w pracy domowej i wyjście do pracy, będąc poganianym przez Juliet. Nic nie powinno się dzisiaj zdarzyć.
Uniwersytet Nowojorski,  Ziemia. Centrum nauki Systemu Macierzystego. Nawet na Marsie nie mają czegoś tak ogromnego, tak wypełnionego nauką. Sala wykładowa w Gmachu Głównym. Stara, wielokrotnie remontowana, odnawiana i unowocześniana, nadal wygląda staroświecko. Fotele ustawione jak w starych teatrach. Miejsce wykładowcy nieruchome, unosi się na środku ściany. Nadal wiszą tu stare trójwymiarowe projektory z jeszcze starszymi dwuwymiarowymi ekranami. Jednak to tutaj właśnie gromadzą się najznakomitsi naukowcy aby słuchać i wykładać takie rzeczy, jak teoria ploxu lub nowe jego wykorzystania. Schodzą się tutaj też studenci aby uczyć się o plox’ie, jego historii, oraz kebabach. Ja wykładam teorię i wykorzystania. Za chwilę rozpocznie się mój wykład.
–Dobrego ranka państwu. Nazywam się Alexander Dodge i mam zaszczyt poprowadzić wykład o teorii ploxu i jego wykorzystaniach. Jak wiadomo podstawą i definicją plox’u są działania IQ210 plox IQ200 = kebab oraz 2 plox 2 = IQ120. Pierwsze dwa IQ są IQ sławnych naukowców Rafau Kurimeka i Alexandra Dodge’a po którym dostałem imię, ale nie ustalono które należy do którego. Trzecie IQ, IQ120 jest IQ Ich kolegi ze szkoły średniej, Sewera Wide’a.
Obecnie plox jest używany głównie w celach produkcji jedzenia. Jest on jedynym dotychczas odkrytym działaniem, które można przeprowadzać na materii. Wykorzystuje on pierwsze działanie 2 plox 2 = IQ120 zmieniając dowolne cztery przedmioty w jeden i IQ120. Przy odpowiednio szybkim łączeniu i dzieleniu otrzymywanych IQ należy dojść do IQ200 i IQ210, a następnie w wyniku działania IQ200 plox IQ210 = kebab utworzyć kebaby. Do przeprowadzenia całej operacji potrzebne jest tylko tyle energii co do upieczenia kebabu, więc jest ogromną oszczędnością. Kebab jest podstawowym jedzeniem ludzkości, jest tani, a odpowiednie dobranie substratów daje różne smaki, w tym czekoladowy. Naukowcy ciągle pró…
Wybuch wstrząsający budynkiem nie pozwala mi dokończyć. W głośnikach rozlega się komunikat:
–Uwaga! Nastąpiła awaria jednego z ploxerów! Wszyscy przebywający w budynku proszeni są o zachowanie spokoju! Obsługa ploxerów proszona jest o założenie odzieży ochronnej i udanie się do miejsca awarii! Uwaga! Nastąpiła...
Ploxery! To przecież mój dział! Muszę sprawdzić co się stało.
Po zejściu do piwnicy mieszczącej ploxery, widzę dziwną strukturę podobną do kebabu. Zatrzymujemy ploxery. To rzeczywiście jest kebab, tylko podniesiony do kwadratu. Dwa kebaby wyprodukowane w ploxerach wpadły do jednego z nich i zostały zploxowane. W wyniku tego działania powstał kebab kwadratowy i znikła znacząca część ploxerów. Nie zostały zgniecione ani rozsadzone przez giganta, więc co się z nimi stało? Po przeszukaniu rozległej hali ploxerów znajdujemy dziwaczną figurę. Zielony trójkąt równoboczny o boku około pół metra, ale widać że składa się z kątów mniejszych niż 600, a na dodatek na środku jednego z boków ma twarz! Po odwołaniu alarmu zostanie wzięty do laboratorium na badania.
Nie brałem udziału w badaniach ponieważ muszę dokończyć wykład, ale dobrze że chociaż zdążyłem na podsumowanie.
–Po dogłębnej analizie faktów– mówi otyły, stary naukowiec w prehistorycznych okularach –ustaliliśmy że obiekt jest hiperbolicznym trójkątem równobocznym o kątach 500 koloru zielonego. Na obiekcie odkryto także dwuwymiarowe oczy, mózg, układ oddechowy, krwionośny oraz ślady układu trawiennego. Ponadto…
W tym momencie figura porusza się, wypuszcza nogi i nieumiejętnie próbuje wstać. Płucopodobny twór zaczyna się poruszać. Wcześniej ledwo widoczny ruch czerwonej cieczy przyspiesza. I czy to nie iskierki w mózgu? Stwór zsuwa się na podłogę. Wszyscy odskakują, a kilku bardziej ostrożnych (czyt. tchórzliwych) naukowców chowa się za przyrządami pomiarowymi. W końcu Trójkątowi udało się stanąć. Czemu to wszystko mu się nie wyleje? Zwija się w rulon, ale zaraz, tak, podnosi się, tym razem obrócony do mnie przodem. Słyszę coś, jakby mowę, ale nie przez uszy, tylko wibrujące kości dociera do receptorów słuchowych.
–C… co się dzieje? Jeszcze nie ma szóstej. Jeszcze chwilę. Nie chcę do pracy. Co to w ogóle znaczy? Gdzie ja jestem? – Tu mówił coraz bardziej przestraszonym głosem –Co to jest? Czemu się porusza? Aaa! Zniknęło! Czy ktoś tu jest? Ratunku!
Obraca się wokół pionowej osi, pojawiają się odnóża z innej strony i rozbijając szybę wyskakuje z piątego piętra. Wyglądamy przez okno. Widać balkon piętro niżej, zieloną linię stojącego pionowo Trójkąta i uciekających ludzi. Kilku bardziej odważnych (czyt. głupich) i zręcznych naukowców zeskakuje przez rozbite okno. Ja wolę skorzystać z pobliskich schodów. Tym sposobem otaczamy i łapiemy Trójkąt. Teraz będziemy go badać w piwnicy. Nie ucieknie.
Myliliśmy się. Uciekł, i nie wiemy gdzie się znajduje. Najprawdopodobniej znowu jest w komorze ploxerów. Kebab kwadratowy ciągle tam leży. Tak! Jest tutaj! Podkrada się do kebaba. Dotyka go i… znika! Kebab najwyraźniej został spierwiastkowany, ponieważ znów leży po prostu na podłodze. Części ploxerów, których nie mogliśmy znaleźć, leżały porozrzucane po podłodze. Naukowcy, którzy badali kebab stoją zszokowani.
Do tej pory nikomu nie udało się ustalić co tak naprawdę się wydarzyło. Mamy kilka hipotez, ale żadna niepotwierdzona. Może ty znajdziesz rozwiązanie?



Alexander Doge

czwartek, 6 lutego 2014

Pisarze na start: Prawdziwa historia o tolerancji Mikołajów

Za oknem płatki śniegu łagodnie opadały na kostkę i okoliczne kępki trawy. Pewien bardzo niezadowolony kruk z odrazą strząchiwał ze skrzydeł śnieżynki. Po chwili pogoda zdecydowała się na zmianę  i przez pół godziny trwała śnieżyca, przez co kruk schronił się w karmniku; po jego postawie można było sądzić, że ta czynność głęboko uraziła jego dumę.
Nadszedł dzień Wigilii. Pierwsi goście pojawili się dopiero po zmierzchu. Zanim wszyscy zajęli swoje miejsca, upłynęło trochę czasu- prawie każdy chciał w czymś wyręczyć coraz bardziej niezadowolonych rodziców. Jedynie dwie najmłodsze ciocie słusznie uznały stosowniejsze usadowienie się za stołem- prawdopodobnie bardziej zdecydowały o tym ich odświętnie sukienki.
Po bardzo długim oczekiwaniu na wszystkich, którzy jednak woleli pomóc, przyszedł tata i wręczył mojemu bratu, Michałowi, „Pismo Święte”. Po wysłuchaniu krótkiej historii, którą każdy obecny znał na pamięć, przyniesiono opłatek. Niestety, spodeczek z nim postawiono na niewidocznej dla ludzkiego oka, profesjonalnie ukrytej pod obrusem stercie sianka, na nieszczęście położonej z brzegu stołu. Ten przedziwny zbieg okoliczności spowodował zaawansowane wyścigi, których trofeum miał być opłatek, nie znajdujący się jeszcze na podłodze. Kiedy zakończono składanie sobie nawzajem coraz oryginalniejszych i niewyobrażalnych życzeń, podano zupę. Każdy był bardzo zaskoczony i głęboko poruszony, gdy odkrył, że to zupełnie inna zupa niż co roku. Wszyscy ostrożnie nałożyli sobie pierwsze danie i, rzucając ukradkowe spojrzenia na reakcję osób siedzących obok, zaczęli powoli jeść. Po skończeniu posiłku przyniesiono rybę. Tym razem tylko nieliczni podejrzliwie zerkali na zawartość talerza, ale chyba nie dostrzegli w niej niczego nowatorskiego, mimo to uspokoili się dopiero wtedy, kiedy po skosztowaniu potrawy zauważyli, że to naprawdę jest ich ulubiony, tradycyjny karp.
Kiedy każdy wysłuchał niezmiernie pasjonującej opowieści siostry mamy, która zaskakująco barwnie opisywała swoją sąsiadkę o pseudonimie „Żmija”, nadszedł czas na ciasta. Gdy skończyłam jeść drugi kawałek tiramisu, znudzona wyjrzałam przez okno, pragnąc ujrzeć coś, co by na zawsze odmieniło moje życie. Niestety, nie zobaczyłam nic niezwykłego. Natychmiast oskarżyłam o to istotę, która i tak każdego dnia psuła  mi nastrój- był to pies sąsiadów. W tym momencie śmiertelnie obraziła go biała barwa śniegu; pragnąc szybko temu zaradzić, w błyskawicznym tempie przemienił ją na żółtą. Po wykonaniu zleconej przez jego pęcherz misji, rozejrzał się z satysfakcją i, dumnie unosząc głowę, wrócił do siebie przez dziurę w płocie. Tam z zadowoleniem zaczął obgryzać zamarzniętą kość. Niezmiernie zasmucona faktem, że nie udało mi się dostrzec czegoś,              co bardziej by odmieniło mój los niż śniegu, wróciłam do stołu.
- I wyobraźcie sobie, co wtedy się stało?- opowiadał z pasją najstarszy wujek Józek; nie czekając na reakcję, natychmiast postanowił sam dopowiedzieć- i wtedy…- urwał na chwilę. Wszyscy odnieśli wrażenie, że ktoś nieudolnie przemyka się pod zasłoniętym oknem. Poza tym nagle coś głośno brzdęknęło i rozległy się przytłumione przekleństwa, jakby ofiara losu upadła twarzą w śnieg i próbowała krzyczeć.
- I wtedy…- usiłował kontynuować wujek, jednak wszyscy teraz wyraźnie usłyszeli, jak ktoś skrada się po dachu w kierunku komina. Nagle potknął się o blachę i wpadł w poślizg; z dachu pospadały sople i rozbiły się o kostkę   z głuchym trzaskiem.
- I WTEDY- wujek podjął kolejną rozpaczliwą próbę dokończenia historii.- Kto zgadnie, co się wtedy stało?- spytał z naciskiem.
- Yyy… Coś wpadło przez komin?- zaproponowała nieśmiało babcia.
-NIE!- wujek spojrzał na nią potępiająco.
- Ale…- próbowała coś wtrącić jego żona.
- I wtedy wszystko…
Coś potężnie huknęło w piekarniku.
- Czy to jest zakończenie twojej opowieści?- spytała z wymuszoną ciekawością druga babcia.
Dziadek Janek chciał coś dopowiedzieć, ale zrozumiał ,że to i tak nie ma sensu, więc zrezygnował.        Po chwili ciszy coś zaczęło uderzać w szybę piekarnika. Natychmiast popędziliśmy z bratem do kuchni i- mimo dziwnego zbiegu okoliczności- zaczęliśmy się śmiać. Michał otworzył piekarnik i szybko odskoczył na bok. Rozległy się stękania i pojękiwania. Zawartość piekarnika wydostała się na posadzkę. Był to ubrany na czerwono facet z brodą, w ręku trzymał dwulitrową, pełną butelkę coca- coli. Oburzony rozejrzał się po towarzystwie- rodzice też zdążyli przyjść.
- Gdzie kamerzysta?- burknął.
- Jaki kamerzysta?- spytał się rozbawiony tata.
- Miał tu czekać. Duży, żółty dom otoczony drzewami.
- Cóż, tu go nie ma- odpowiedział tata.
- Pff, znowu ktoś ze mnie żartuje. Jeszcze wczoraj zapewniali, że ja też mogę być Świętym Mikołajem…
- Aha. Do widzenia.
Mężczyzna wyszedł bez odpowiedzi. Jednak obok studni stanął jak wryty. Jakiś ogromny, potężny kształt zbliżał się do niego z wyraźnym zamiarem rozbicia go na miazgę. O głowę przerastał człowieka z coca- colą. Mimo czerwonego stroju i białego puszku wyglądał bardzo stanowczo, jednak spiczasta, czerwona  czapka z pomponem na pewno odejmowała mu powagi. Za nim stało coś w kształcie puszystego jelenia.
- Ho, ho, ho!- rozległ się tubalny głos. Wszyscy nasi goście wyszli na podwórko, by popatrzeć.
- Ho, ho, ho- powtórzył Mikołaj trochę mniej pewnie- hmm… A więc witajcie! Jestem Świętym Mikołajem!
Sądząc po twarzach zgromadzonych, chyba nikt nie miał co do tego wątpliwości.
- Hym- chrząknął znacząco- pojawiam się tylko wtedy, gdy ktoś we mnie wierzy.
Każdy rozejrzał się po sobie z zainteresowaniem. Kątem oka zauważyłam, że jedna z ciotek lekko się zarumieniła.
- Widzę jednak, że ktoś próbował mnie zastąpić- powiedział Mikołaj chłodno, patrząc na przybysza z colą. Ten, zaniepokojony, rozejrzał się dookoła, jakby szukając drogi ucieczki.


- Taki z ciebie elf? A więc dawaj na ring!- wrzasnął Święty, groźnie wymachując pięściami. Następnie rzucił przebierańcowi rękawice bokserskie. Przeciwnik z niepewną miną wcisnął je na swoje dłonie.
- Teraz się policzymy… Nikt nie będzie się pode mnie podszywał- mamrotał Mikołaj, nakładając swoje rękawice, po czym rzucił się na drugiego. Przez chwilę walczyli na śniegu, ale ostatecznie zwyciężył Święty wymierzając oszustowi prawego sierpowego.
- I co? Teraz nie jesteś taki fajny, co?- powiedział do niego i wrzucił go na stojącego za nim renifera.
- A prezenty?- spytał Michał.
- Co?- burknął Mikołaj.
- Legenda głosi, że rozdajesz prezenty- powtórzył głośno i wyraźnie brat, przeciągając ostatnie sylaby.
- Ja jestem legendą- odparł Święty robiąc nadąsaną minę.
- Więc gdzie są prezenty?- Michał zdobył poparcie kilku wujków.
- Pff, a widzisz tu kogoś grzecznego?- Mikołaj nadął się jak balon i i pstryknął palcami. Natychmiast obok niego pojawiły się sanie w kształcie porshe cayene. Wrzucił do nich mężczyznę z colą.
- Zabieram go do fabryki prezentów- wytłumaczył obrażony, widząc zaniepokojenie, zaskoczenie, a nawet oburzenie na twarzach zgromadzonych. Święty usiadł za wodzami i klasnął. Renifery westchnęły i ruszyły  w gęstą mgłę przed nimi.
-Ho, ho, ho! Do zobaczenia!- zawołał Mikołaj i pomachał. Prawie natychmiast zniknął za chmurami. Nagle spadło coś czerwonego. Pochyliłam się i podniosłam ze śniegu czapkę, całą wyszywaną śnieżynkami, które zmieniały swoje miejsce. Po chwili czekania na wydarzenie się kolejnej niezwykłej historii i uporczywego wpatrywania się w czapkę, wszyscy wróciliśmy do domu.
Ta niezwykła historia była zaskakująco nierealna. Od tamtej pory wierzę w Świętego Mikołaja, jego moc, sanie i renifery. Jego czapkę przechowuję w swoim pokoju. Zawsze przed i w czasie świąt Bożego Narodzenia, śnieżynki zmieniają swoje położenie, migoczą, błyszczą, obracają się, a pompon unosi się w powietrzu, delikatnie świeci i cichutko dzwoni.

Ada Mazurek, Ic

poniedziałek, 3 lutego 2014

Pisarze na start: Opowiadanie o Wigilii




Pewnego zimowego dnia wyjrzałam przez okno. Brak śniegu, wszędzie tylko zielona trawa. W bloku obok przez okna mieszkań przebijały się kolorowe plamki. To chyba światełka. Chodniki raziły czerwienią kostki. Co jakiś czas przeszedł ktoś elegancko ubrany. No tak, w końcu dziś Wigilia. Czułam się tak samo, jak we wszystkie „zwykłe” dni roku. Nie ogarnęła mnie „magia świąt”. Zresztą, jaka magia? Magia przecież nie istnieje. Bajka dla dzieci. Zresztą tak samo jak Święty Mikołaj, elfy, latające renifery. Odeszłam od okna i poszłam przygotować się do wyjścia na kolację u Babci.
Czekałam na rodziców przy drzwiach. Oni próbowali położyć prezenty pod choinką, tak abyśmy się nie zorientowali.
- Odpuśćcie sobie. Wiemy, że Mikołaja nie ma - powiedziałam. Udali, że nie słyszą. Spojrzałam w lustro. Poprawiłam warkocz i założyłam czapkę. Mój młodszy brat narzekał
na to, że mu gorąco. Stał w kurtce od jakichś dwudziestu minut czekając na nas. Chyba nie rozumiał tego, że mówiąc „pół godziny” rodzice mają na myśli pół godziny, a nie trzy minuty.
Po kolejnych dziesięciu minutach w końcu wyszliśmy. Rozejrzałam się. Coś było nie tak. Spojrzałam na ścianę pobliskiego bloku. „Czy to są… herbatniki? Nie, niemożliwe” – przekonywałam sama siebie. Podeszłam bliżej. To były herbatniki! A obok pierniki o różnych kształtach. Spojrzałam na inne bloki. Wszystkie pokryte były warstwą ciastek i lukru w trzech kolorach: zielonym, czerwonym i białym. O co chodzi? Głupi żart czy „sztuka”? Tylko po co? Chciałam podejść bliżej, ale poślizgnęłam się. Spojrzałam na ziemię. Śnieg! Wszędzie leżała gruba warstwa śniegu! Jak to możliwe? Przecież jeszcze dwie godziny temu nie było go w ogóle. Mimo wszystko było dosyć ciepło. Jak to możliwe, że śnieg nie topniał? Rodzice także wyglądali na zakłopotanych. Nikt nie wiedział, o co chodzi. Nie było jednak czasu na rozważania. Ruszyliśmy w stronę bloku babci. Po drodze potykaliśmy się o śnieg niezliczoną ilość razy. Po około dziesięciu minutach (normalnie tę drogę pokonujemy w trzy) dotarliśmy do mieszkania babci. Nagle minął nas… ludzik z piernika!
- Dzień dobry. Wesołych świąt – powiedział ogromny człowiek-ciastko „ubrany” w płaszcz
i szalik z lukru.
- Dzień dobry. Nawzajem – odparłam z uśmiechem. Zdziwienie zdziwieniem, ale wygranie konkursu o zachowaniu do czegoś zobowiązuje. Chciałam mu się dokładniej przyjrzeć, ale już był na dole schodów. Zapukałam do drzwi. „Proszę” – usłyszałam głos Babci. Nacisnęłam klamkę i weszłam do mieszkania. Rodzice chwilę za mną, gdy już otrząsnęli się z tego, co zobaczyli przed chwilą. Zostawiliśmy kurtki i płaszcze w korytarzu i udaliśmy się do salonu. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam, była ogromna choinka w rogu pokoju. Przyozdobiono ją kolorowymi lampkami, bombkami (na moje oko z zeszłej epoki) i kokardkami. Gdyby nie te stare zniszczone bombki mogłabym powiedzieć, że jest ładna. Jednak co innego przykuło moją uwagę. Pod choinką nie było żadnego prezentu. „Pewnie będą udawać, że Mikołaj podrzucił je, gdy akurat poszliśmy do kuchni po ciasto” – pomyślałam. – „Albo co gorsza za chwilę zobaczymy w drzwiach „gościa” w czerwono-białym ubraniu, który będzie nam wmawiał, że mieszka na biegunie, przyleciał saniami ciągniętymi przez renifery z Rudolfem na czele i że ma swoich pomocników – elfy.” Zawsze tak było, gdy byliśmy mali. Poczekaliśmy jeszcze chwilę na Ciocię, Wujka i Kuzynki i rozpoczęliśmy Wigilię. „W owym czasie…” – zaczął mój brat. Nie słuchałam dalej, gdyż skupiłam się na tym, co jest za oknem.

Coraz więcej ludzików z piernika przechadzało się po osiedlu. Nagle coś błysnęło na niebie. Pojawił się migoczący punkt, który przemieszczał się z niesamowitą szybkością. Był coraz bliżej, ale nagle pomknął w dół i zniknął mi z oczu. Wróciłam do rzeczywistości. Właśnie zaczęliśmy sobie składać życzenia. „Wesołych świąt, spełnienia marzeń, dobrych ocen” lub „zdrowia, szczęścia, pomyślności”. Co roku to samo. Usiedliśmy do stołu. Z tradycyjnych dwunastu potraw zrobiło się około dwadzieścia. Obok półmiska z karpiem stanął talerz z pieczonym łososiem, pojawiło się kilka sałatek, kluski z makiem w malutkiej miseczce zamiast w dużej. Mi osobiście to nie przeszkadzało. Nie lubię świątecznego jedzenia, więc skusiłam się na łososia z surówką i ziemniakami. Kiedy wszyscy już się najedli (albo raczej wmusili w siebie jedzenie w imię tradycji) usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. „Zaczyna się” – przemknęło mi przez głowę. Babcia poszła otworzyć drzwi udając, że nie wie kogo za nimi zobaczy. Prawie jej się udało, gdy zaniemówiła. Nagle do mieszkania wparował (bo wejściem tego nazwać nie można)… elf? Tak mi się przynajmniej wydawało, gdyż spiczaste uszy i niski wzrost to jedyne cechy, które łączyły go ze znanym mi dotychczas obrazem pomocnika Mikołaja. Tamten – zawsze uśmiechnięty, w rajstopach w czerwone i białe paski, zielonym kubraczku i spiczastej czapce, ten – z ponurą miną, w skórzanej kurtce, podartych dżinsach i z niebieskim irokezem na głowie. Na nogach miał czarne glany z niebieskimi sznurówkami (idealnie pasującymi do włosów). Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, gdy nagle on zaczął:
- Elo, jestem.. tym no… jak to było po waszemu? – myślał chwilę. – Jestem elfem. Tak wiem, według was powinienem biegać jak idiota w rajstopach i tych obciachowych bucikach, no ale na szczęście czasy się zmieniły. Mikołaj przeszedł na emeryturę, a jego wnuczek to naprawdę spoko gość. Pozwala nam ubierać się normalnie, nie robimy już sami zabawek, tylko kupujemy je, więc w sumie pracujemy tylko przez jakiś miesiąc w roku. Czasem nawet krócej, zależy od tego, co chcą dzieciaki. Zresztą zobaczycie sami, jak tylko wciągnie po schodach ten wór z prezentami. Po chwili w drzwiach pokoju stanął chłopak. Zakładam, że miał nie więcej niż szesnaście lat. Ubrany był w skórzaną kurtkę, czarne spodnie, szarą koszulkę i glany. Na głowie miał kask, chyba motocyklowy i ciemne okulary przeciwsłoneczne, które zdjął po chwili. Okazało się, że – wbrew temu, czego wszyscy się spodziewali – nie ma irokeza, a dość krótkie, brązowe włosy ułożone niedbale. Niósł za sobą ogromny wór prezentów. Rozejrzał się po pokoju i uśmiechnął tajemniczo.
- No tak, to dla was. Sorry, ale muszę już lecieć, bo chcę się wyrobić jeszcze na imprezę
u kumpla. Także „Wesołych Świąt” i takie tam. Pa! – rzucił szybko i wyszedł.
Elf ruszył za nim. Siedzieliśmy chwilę z ciszy, patrząc na siebie nawzajem. W końcu ktoś się otrząsnął i stwierdził, że przydałoby się rozpakować prezenty. Dziadek podszedł do ogromnego worka zostawionego przez chłopaka i zaczął wyjmować prezenty. Mój brat biegał w kółko rozdając je odpowiednim osobom. Gdy worek był już pusty, zaczęliśmy otwieranie pakunków. Trwało to chwilę, gdyż każdy otrzymał przynajmniej cztery prezenty. Sięgnęłam po pierwszą paczkę i rozerwałam błękitny papier. W środku znalazłam skarpetki z najnowszej kolekcji Prady! Kolejne prezenty również mnie nie zawiodły: koc z najnowszej kolekcji Coco Chanel, szpilki od Louboutina, bluza z kolekcji Rihanny dla River Island, piżama z butiku Diora i jeszcze kilka innych rzeczy. Byłam zachwycona. Wszyscy dostali to, o czym marzyli.  Podeszłam do parapetu, na którym stał talerz z ciastem (nie zmieścił się na stole). Zobaczyłam „nowego Mikołaja” i elfa wsiadających na motocykle zaparkowane na dachu sąsiedniego bloku. Po chwili ruszyli do góry i zniknęli pomiędzy gwiazdami.
Późnym wieczorem wróciliśmy do domu. Wszyscy byli zachwyceni prezentami, jedzeniem i atmosferą tych świąt. Nikt nie myślał już o tych dziwnych zdarzeniach. Nawet mijając bałwany, które rozmawiały ze sobą, nikt nie zwracał na to uwagi. Weszliśmy do naszego mieszkania i rozpakowaliśmy pozostałe prezenty. Te nie były już tak olśniewające, ale mimo wszystko były trafione. Nagle oślepiło nas bardzo jasne światło, ale za chwilę zniknęło. Wyjrzałam przez okno. Brak śniegu, wszędzie tylko zielona trawa. Przez okna mieszkań w bloku obok przebijały się kolorowe plamki. To chyba światełka. Chodniki raziły czerwienią kostki. Co jakiś czas przeszedł ktoś elegancko ubrany. No tak, w końcu dziś Wigilia. Jeszcze rano czułam się tak jak we wszystkie „zwykłe” dni roku. Wtedy wyśmiałabym każdego mówiącego o magii świąt. Ale teraz… teraz wszystko było takie inne, magiczne. Przecież wszyscy widzieli te ogromne ludziki z pierników, bloki pokryte lukrem i ciastkami, elfa w glanach. Jednak to wszystko zniknęło. Spojrzałam na prezenty leżące na łóżku. Skarpetki od Prady zamieniły się w zwykłe grube skarpetki z H&M’u (które i tak były śliczne), w miejscu piżamy od Diora leżała zwykła, turkusowa w gwiazdki. Koc od Coco Chanel zastąpił ciepły szaro-czerwony koc, a bluzę z kolekcji Rihanny – sweter ze Stradivariusa (miałam w planach kupienie go po świętach). Jedynie prezenty, które nie pochodziły od „Mikołaja” leżały niezmienione. No może jedynie stosik książek z serii „Pretty Little Liars” trochę się przekrzywił. Mimo tego, że prezenty tak się zmieniły, to były idealne. Koc pasował do wystroju mojego pokoju, sweter i tak miałam kupić, a ciepłe skarpetki przydadzą się na „zimowe” wieczory.
Poszłam do kuchni. Nagle zobaczyłam na stole ludzika z piernika. Miał na sobie płaszcz i szalik z lukru, takie same jak ten, który minął nas na klatce w bloku Babci. Nie wiem, czy mi się zdawało, czy też nie, ale mrugnął do mnie. „Magia świąt” – może jednak coś w tym jest? 

Ala